piątek, 20 lipca 2012

Rozdział 13


- Ej dziewczyny, bo nas fajne momenty omijają- wtrąciła Julia, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna, ponieważ nie miałam ochoty ciągnąć tematu poruszonego przez Megan.
Na filmie nie mogłam skupić się w ogóle, bo moja głowa zawalona była myślami. Nastawiłam sobie budzik na szóstą i nie zwracając uwagi na przyjaciółki, położyłam się na materacu i zasnęłam. Jedno szczęście, że w nocy nie dręczyły mnie jakieś senne koszmary.
Gdy rano zadzwonił budzik pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, było odczytanie SMS-a od Lou, którego wysłał jeszcze wczorajszego dnia. Pytał się gdzie ma po mnie przyjechać, na co ja odpisałam, że do mojego domu. Następnie powędrowałam do łazienki, aby się ubrać i doprowadzić do porządku. Kiedy wróciłam do pokoju, dziewczyny już się po nim krzątały. Wpakowałam swoje rzeczy do torby, po czym podziękowałam i pożegnałam się z przyjaciółkami. Pod własnym domem byłam już o ósmej czterdzieści, więc jeśli Lou nie kłamał miałam jeszcze dwadzieścia minut do jego przyjścia. Rozpakowałam swoje ciuchy, a już pięć po siódmej usłyszałam dzwonek do drzwi. Zeszłam na dół w samych skarpetkach i otworzyłam drzwi.
- Hej marcheweczko- niech on już skończy z tym warzywem.
- Lou, czy ty nie możesz spać w domu, czy coś?- powiedziałam to strasznie zaspanym głosem.
- No bez ciebie to tak nie bardzo- zażartował.- A ty przypadkiem, nie miałaś nocy spędzić u koleżanki?
- A czy ktoś mówi, że nie spędziłam?- z jakiegoś nieznanego mi powodu, zaczęłam szeptać.- Jest jakaś szansa, żebyś dał mi się przespać z jakąś godzinkę, może dwie?- uśmiechnęłam się do niego.
- Nie ma takiej opcji, śpi się w nocy, a ty wczoraj obiecałaś mi poświęcić cały dzień, więc chcę to w pełni wykorzystać- uśmiechnął się triumfująco. Gdy na niego spojrzałam, wtem chyba cały jego zapał przeszedł na mnie, abym darowała sobie drzemkę.- To co dzisiaj robimy.
- To- pokazałam mu dwa bilety.
- Hej, hej, na Majorkę to my lecimy dopiero po nowym roku- wtem zerknęłam na to co trzymam w ręce.
- Ups- szybko wymieniłam bilety na te do zoo.- Pomyliło mi się, a to pewni przez to, że nie dałeś mi się wyspać- zaśmiałam się krótko.
- Umm. Już nie pamiętam kiedy ostatnio byłem w zoo.
- Dobra, dobra, nie ma czasu na wspomnienia- stwierdziłam żartobliwie.- Idę się przebrać do łazienki, poczekaj chwilkę.
- Wiesz, nie musisz iść aż do łazienki żeby się przebrać- Louis spojrzał na mnie takim jakimś podejrzanym wzrokiem.
- Louis zboczuchu- chwyciłam ubrania z szafy, po czym pomachałam chłopakowi i wyszłam z pokoju.
- Ślicznie wyglądasz- powiedział Lou na mój widok, jednak ja osobiście czułam się zwyczajnie. Związałam włosy w kitka, po czy wyszliśmy z domu, wcześniej zostawiając kartkę dla mamy z informacją gdzie i z kim będę.
- Chcesz marchewkę, marcheweczko?- spytał Lou, gdy wsiedliśmy do jego nowego auta.
- Nie, nie chcę ani marchewki, ani żebyś mnie tak nazywał- moje nerwy już nie wytrzymały, bo przecież ile można słuchać, jak ktoś do ciebie mówi jak do warzywa.
- Okay, nie spinaj się tak. Pasy Merry- szczególnie podkreślił moje imię.
- Już się robi panie kapitanie- posłusznie zapięłam pasy bezpieczeństwa i dałam słodkiego buziaka Louisowi w policzek.
Po około dwudziestu minutach zaczęliśmy błądzić, nie znanymi mi dotąd ulicami Londynu.
- Louis, czy ty w ogóle wiesz jak tam dojechać?
- Ymm, no w sumie to nie- odparł, drapiąc się w głowę.- Ale zaraz, zaraz Niall ostatnio był w zoo, możesz do niego zadzwonić?
- O Super. Okay już dzwonię. A on przypadkiem nie jest jeszcze w Irlandii?
- Nie, wrócił dzisiaj rano.
- Hej Niall. Takie jedno pytanko, wiesz jak dojechać do zoo?- od razu przeszłam do rzeczy.
- A gdzie teraz jesteście?
- Koło Big Bena. Louis zjedź na chwilę na pobocze.
- Okay, to w takim razie musicie obok muzeum narodowego skręcić w lewo, później jedziecie cały czas prosto, aż dojedziecie do ronda, na rondzie zjeżdżacie na trzeci zjazd i wtedy znowu w lewo i jak po prawej stronie będziecie mijać kościół, to za kościołem w pierwszą ulicę prawo i później już cały czas prosto i po lewej będzie zoo.- ten to chyba całą mapę Londynu zna na wylot.
- Jej Niall, jesteś wielki, dziękuję- już chciałam się rozłączyć, ale chłopak mnie powstrzymał.
- Moglibyście kupić mi kilogram żelków w czekoladzie, które sprzedają obok wybiegu tygrysów?
- Nie no okay. To cześć- rozłączyłam się, po czym powtórzyłam Louisowi informację jak dojechać do naszego celu.
Dzięki wskazówkom Nialla, nie mieliśmy już najmniejszego problemu z odnalezieniem zoo. W związku, że była zima z łatwością udało nam się znaleźć miejsce parkingowe. Pośpiesznie wyjęłam wydrukowane wczorajszego wieczora bilety, a następnie podałam je kobiecie, która stał przed bramą ogrodu zoologicznego. Całe szczęście, na start dostaliśmy mapki z planem gdzie co jest, bo jeszcze tutaj byśmy się pogubili.
- Gdzie idziemy? Prawo, lewo, może prosto- spojrzałam pytająco na mojego towarzysza.
- Lewo- pociągnął mnie w stronę małp.- Popatrz, czy one nie wyglądają jak Liam?- zażartował Louis. Natomiast małpy okazały się rewelacyjne. Mieliśmy z nich niezły ubaw. Kolejno poszliśmy do: słoni, żyraf, ptaków, tygrysów, kangurów i można tak jeszcze długo wymieniać.
- Zostały nam jeszcze pająki i inne robale- stwierdził Lou jakieś cztery godziny później.
- Fuj, może je sobie podarujemy?- zapytałam, a na samą myśl o włochatych i wielkich pajęczakach, przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Nic sobie nie będziemy odpuszczali, chodź już moja marudo.
- Idź sam, a ja poczekam tutaj- powiedziałam do chłopaka, gdy staliśmy przed budynkiem, który już z zewnątrz strasznie mnie przerażał.
- Nie, no chodź- pociągnął mnie za rękę, ale jakoś udało mi się wyrwać z jego uścisku i zaczęłam się cofać.
- Louis ja nie chcę!
- Przestań! Musisz przełamać swój strach- podszedł do mnie zwinnie, chwycił w talii i wziął na ręce, natomiast ja zaczęłam krzyczeć i się szarpać, jednak na nic się to nie zdało. Chwilę później byłam już w tym przeklętym pomieszczeniu, pełnym szklanych terrariów. Gdzie się nie spojrzałam widziałam pająki. Wielkie, włochate i obrzydliwe pająki. Gdy Louis zapatrzył się na jakiś szczególny okaz robala, ja wykorzystałam okazję i uciekłam. Nie chciałam oddalać się za bardzo, więc po prostu usiadłam na najbliższej ławce. Nerwowy Lou na zewnątrz pojawił się dosyć szybko, a gdy tylko mnie dostrzegł momentalnie się uspokoił.
- Nie zmuszaj mnie nigdy więcej, dobra?- spojrzałam na niego surowo.

- No dobra. Co teraz?- spytał Lou, chwytając mnie w pasie.
- Musimy iść po te żelki dla Nialla- odparłam, bo skoro mu to obiecałam, to tą obietnicę muszę dotrzymać.
- Dzień dobry- powiedziałam, kiedy staliśmy już koło budki z przeróżnymi słodkościami.
- Co dla was dzieciaki?- zapytał łysy sprzedawca.
- Kilogram, albo nie dwa kilogramy żelek w czekoladzie- odpowiedziałam, po kilku minutowym zastanowieniu się.

- Dacie radę to wszystko zjeść?- w końcu chyba musiał zadać to pytanie.
- Nie, nie, to nie dla nas, tylko dla kolegi, który je uwielbia- wytłumaczyłam, lekko się przy tym uśmiechając.

Bramy zoo przekroczyliśmy dopiero o siedemnastej, całkowicie wykończeni. Musiałam jeszcze wstąpić do domu chłopaków, dostarczyć Niallowi żelki do rąk własnych.
- Zostaniesz na noc?- spytał Louis, gdy wracaliśmy do domu samochodem.
- Hola, hola nie przyzwyczajaj się, to że u was jeden weekend nie znaczy, że to teraz będzie tak systematycznie. Mam duże zaległości w szkole- odpowiedziałam.
- Osz ty- cmoknął mnie w policzek.
- Louis patrz jak jedziesz!- krzyknęłam panikującym głosem.
Chyba przez, to że się nie wyspałam nie miałam zbytnio dobrego nastroju i poczucia humoru. Jakoś nie mogę zaliczyć tego dnia do tych szczególnych i za razem wyjątkowych.
- Jesteśmy- przerwał moje rozmyślania, cichym głosem, natomiast ja wyskoczyłam z samochodu łapiąc swoją torebkę i spory worek z żelkami.
____________________________________________________________


2 komentarze: