wtorek, 16 października 2012

Rozdział 37


Dopiero pięć minut później Lou pojawił się na dole z włosami postawionymi na żel, do góry.
   - Przecież wiesz, że wolę gdy są położone- zaczęłam poprawiać jego fryzurę, aż jego włosy leżały swobodnie na jego głowie. Natomiast Louis ściągnął z moich związanych włosów gumkę, a ja spojrzałam na niego pytająco.
   - No przecież, wiesz że lubię jak są rozpuszczone- wytknął do mnie język, a ja pociągnęłam go za rękę w stronę wyjścia.
   - To, gdzie w końcu jedziemy?- spytał, kiedy oboje siedzieliśmy w samochodzie i zapinaliśmy pasy bezpieczeństwa.
   - Do mojej babci- odpowiedziałam, krótko.
   - A gdzie babcia mieszka?- spytał, natomiast ja sięgnęłam po GPS-a i wystukałam na nim adres, pod który się udaliśmy. Po dwudziestu minutach byliśmy już na podjeździe przed małym, domkiem z którym wiążę wiele wspaniałych wspomnień z dzieciństwa.
   - Idziemy?
   - Idziemy- odpowiedziałam i otworzyłam drzwi auta, z którego zwinnie się wygramoliłam i zwinnym krokiem podeszłam do białych, frontowych drzwi i nadusiłam klamkę. Złapałam Louisa za rękę i weszliśmy do środka, gdzie unosił się w powietrzu nieziemski zapach.
   - Babciu, jesteśmy- krzyknęłam, po czym zaczęłam ściągać buty, a Lou poszedł w moje ślady.
   - Cześć kochanie, chodź do mnie do kuchni, mam dla ciebie pyszny obiadek- doszedł nas, przyjemny i uprzejmy głos babci.
   - Chciałabym ci kogoś przedstawić. To jest Louis, mój chłopak- przedstawiłam babci mojego ukochanego.
   - Dzień dobry- powiedzieli równocześnie Louis i babcia.
   - Dbasz o moją Marry?- spytała babcia, gdy usiedliśmy do stołu.
   - Babciu, co to za pytanie? Pewnie, że o mnie dba- odparłam, przytulając się do Louisa.
   - A na kiedy planujecie ślub?- zadała kolejne pytanie, a ja zakrztusiłam się sokiem, którego przed chwilą wzięłam łyka.
   - Babciu, my jesteśmy za młodzi na ślub- odparłam po chwili.
   - No, ale mieszkać, mieszkacie ze sobą. Za moich czasów najpierw brało się ślub, a dopiero później zamieszkiwało się razem.
   - Babciu, ale czasy się zmieniają- wypalił Lou, a ja zrobiłam wielkie oczy. Czy on ją nazwał babcią?
   - A tak zmieniając temat, możemy od ciebie wziąć te moje stare kule?- spytałam.
   - Kule? A co się stało?
   - Nasz kolega spadł ze schodów i złamał nogę- wytłumaczyłam.
   - To co on skakał po tych schodach?
   - Tak- skłamałam, bo wolałam nie wspominać o tym, że się upił.
   - No dobrze- powiedziała, po czym wstała od stołu i wyszła z kuchni, a po chwili z powrotem do niej weszła, trzymając w dłoniach moje różowe kule. Jak miałam nogę w gipsie, postawiłam na orginalność i sprawiłam sobie nieco nietypowe kule.
   - Chyba powinniśmy się już zbierać- powiedział Louis.
   - Co, już? Czemu tak szybko?- spytała babcia.
   - Idę jutro do pracy, więc muszę być wypoczęta- odparłam.- Dziękujemy za przepyszny obiad- pożegnaliśmy się z nią i wyszliśmy na dwór, gdzie dopiero o tej godzinie zrobiło się ciepło.
   - Horan, chodź tu!- krzyknęłam, gdy na samym wejściu o mały włos co nie wdepnęłam w rozlany sok, a kiedy się rozejrzałam po przedpokoju, co kawałek moje oczy odnajdywały kolejne śmieci.
   - No Merry?- spytał blondyn, gdy stanął ze mną twarzą w twarz.

   - Nie spotkałeś się nigdy z czymś takim jak śmietnik?- mój głos brzmiał naprawdę bardzo poważnie.
   - Wiem. Bo ja właśnie szedłem wyrzucić worek ze śmieciami, no i on mi się rozdarł i zaczęły z niego wypadać różne rzeczy- zaczął się tłumaczyć.
   - To nie mogłeś tego pozbierać?- wtrącił Louis.


   - No właśnie nie bardzo, bo jak się schylam, to bardzo boli mnie noga.
   - Niall!- zawołałam, kiedy chłopak chciał wracać już do swojego pokoju.- Mam dla ciebie te kule- odparłam, gdy chłopak odwrócił się w moją stronę, po czym mu je podałam.
   - Fajny kolor- skomentował, ustawił sobie odpowiednią wysokość kul i pokuśtykał schodami na górę.
   - Jakie plany na dzisiejszy wieczór?- spytał Lou, po tym jak uporaliśmy się ze śmieciami porozrzucanymi po korytarzu.
   - Myju, piżamka i idziemy spać, w dosłownym znaczeniu- odpowiedziałam, uśmiechając się delikatnie w stronę Lou.
   - Pamiętasz, że za dwa dni wylatuję z chłopakami do Miami?- zaczął Louis, kiedy leżeliśmy w wygodnym łóżku, a ja w ciszy bawiłam się jego wilgotnymi włosami.
   - Tak, wiem- nieco posmutniałam, co z resztą można było wyczytać z mojego tonu głosu.
   - Powiedz jedno słowo, a zostanę tu z tobą- odparł, spoglądając mi głęboko w oczy, natomiast ja delikatnie pogładziłam jego ciepły policzek.
   - Zasłużyłeś na te wakacje i nie chcę żebyś z nich rezygnował, tylko ze względu na mnie- powiedziałam, po czym pocałowałam jego usta na dobranoc, wtuliłam się w jego tors i zamknęłam oczy.
__________________________________
Jest, przepraszam za opóźnienie, ale miałam kłopoty z moim cudownym komputerem. Jak wam się podoba? Jak dla mnie NUDA. Ogólnie nie obraziłabym się gdyby było co najmniej 10 komentarzy. (przypomnę, że mile widziane są długie komentarze) Dobra kolejny rozdział może jutro. Przypominam o stronie na fb na której są wszystkie informacje http://www.facebook.com/UzaleznieniOdOpowiadanie.
Dobranoc : ***

3 komentarze:

  1. haha 'kiedy ślub?' babcie są faaajne :D no i Horan z różowymi kulami... coś pięknego :D tylko tak smutno że Lou jedzie na wakacje a Merry zostaje :( mam nadzieję że nie wymyśliłaś nic dziwnego i nie będzie żadnych kryzysów czy coś? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. hahahaha rozjebało mnie jak Lou powiedział "Babciu, ale czasy się zmieniają" do teraz się śmieje hahah nie mogę się opanować!! jestem ciekawa co będzie Lou robił na wakacjach i czy będzie jakiś kryzys ;) kochamtego bloga!! i chciałabym ci powiedzieć że kocham to opowiadanie :**

    OdpowiedzUsuń